Historia naszej ojczyzny obfituje w wiele wydarzeń, które są przyczynkami do prowadzenia dyskusji i sporów. Ale jedno na pewno nie może ulec zmianie – te wydarzenia, choć bardzo często wyjątkowo tragiczne, pozwoliły wyodrębnić naszą tożsamość narodową i nie pozwoliły przez ponad tysiąc lat jej zniszczyć.
„Wyzwoliciele” z Armii Czerwonej
Wytworzyliśmy podstawy istnienia narodu i państwa opartego na własnych systemach wartości oraz tradycji, które także okazywały się potrzebne Europie, a Polska z różnych powodów miał bardzo duży wkład w przebieg tej europejskiej historii. Oczywiście wszystkie te wydarzenia miały ogromny wpływ na samych Polaków, na ich postawy, na ich podziały, których skutki odczuwamy do dziś. Niestety, rzeczywistość bardzo brutalnie weryfikowała jakąkolwiek oznakę słabości naszego państwa doprowadzając w końcu do rozbiorów Polski. Nastąpił proces kolonizacji, i mimo że nie udało się złamać tego polskiego kręgosłupa, to jednak efekty germanizacji i rusyfikacji są cały czas widoczne. Wytworzone kasty germanofilów i rusofilów cały czas funkcjonują, są jak konie trojańskie, budowane, osadzane i w odpowiednim momencie pobudzane. Nasi wielcy sąsiedzi, niezależnie od własnych sporów co do systemu władzy i politycznego ukierunkowania, zawsze wpisaną mieli w program likwidację państwa polskiego – była to tylko kwestia odpowiedniego momentu.
Jako że w ostatnim czasie znów mówi się dużo o przyjaźni polsko-rosyjskiej, już nie radzieckiej, to dla mnie nie zmienia to postaci rzeczy i skupię się na tych relacjach tym bardziej, że pojawiły się głosy, by zacząć obchodzić rocznicę „wyzwolenia” przez Armię Czerwoną naszego kraju, którego to pomysłu absurdalność nie daje mi spokoju. No bo jakie „wyzwolenie”, a może, które „wyzwolenie” mamy czcić? Przecież pierwszy raz „wyzwalali” nas w 1920 roku, a dokładniej polski lud pracujący. Ich obecność była tak „radosnym” aktem, że kto w Polsce mógł, to chwytał za broń, ponieważ okazało się, że „wyzwolenie” to był zwyczajny podbój przez barbarzyńskie hordy, a grabież, gwałty i mordy były tym hordom obiecane.
Czy można było oczekiwać, że kolejny marsz Armii Czerwonej i jej wkroczenie na tereny Rzeczypospolitej w 1944 roku będzie miało charakter prawdziwego wyzwolenia? Nawet jeżeli ktoś miał taką cichą nadzieję, to szybko został pozbawiony złudzeń.
Kolejny marsz „wyzwolicieli” to wrzesień 1939 roku. Oto znowu miało nastąpić święto, gdyż Armia Czerwona miała uwolnić bratnie narody ukraiński i białoruski z polskiej niewoli, lud pracujący z ucisku polskich panów, a także uchronić przed wojną. Ostatecznie w swym „wyzwalaniu” dotarli choćby pod Ostrołękę, a część naszego powiatu znalazła się pod okupacją sowiecką. Możecie zgadywać, ilu „wyzwolili” u nas Białorusinów i Ukraińców. Problem powstał też z ludem pracującym, bo sowieci weszli do Polski w niedzielę. Tak akurat wypadł 17 wrzesnia 1939 r. i nagle okazało się, że ten głodujący, brudny i cierpiący lud polski przedstawia zgoła inny obraz niż głosiła sowiecka propaganda. Mieli nas nakarmić, ubrać, a tu wszyscy wyglądali jak panicze – wszyscy byli odświętnie ubrani, bo szli do kościoła, a więc wszyscy Polacy to burżuazja. To co zaczęło się dziać później, to początek niedającego się opisać dramatu. Do dziś nie można ustalić rzeczywistej liczby Polaków zamordowanych i wywiezionych w głąb Rosji. Oczywiście Rosja do dziś stara się pomijać fakt ścisłej współpracy z faszystowskimi Niemcami. Niezwykle wymownym przykładem dla zobrazowania sowieckiego terroru jest zachowanie Polaków po agresji niemieckiej na Związek Radziecki, gdzie Wermacht witany był z radością i nadzieją, że będzie jednak lżej.
Czy można było oczekiwać, że kolejny marsz Armii Czerwonej i jej wkroczenie na tereny Rzeczypospolitej w 1944 roku będzie miało charakter prawdziwego wyzwolenia? Nawet jeżeli ktoś miał taką cichą nadzieję, to szybko został pozbawiony złudzeń. Znów mnożą się przykłady gwałtów, rabunków i morderstw. I tu nie chodzi tylko o NKWD, które natychmiast przystąpiło do aresztowań polskiego żywiołu patriotycznego i ponownego wywożenia na wschód polskich patriotów. Relacje dotyczące zachowań żołnierzy Armii Czerwonej, które składają świadkowie tamtych czasów, są wstrząsające. Rabowali wszystko, bo wszystko było dla nich cenne – u siebie nie mieli nic. Za bimber byli w stanie zrobić wszystko. Opisy gwałtów świadczą o braku jakichkolwiek oznak człowieczeństwa. Bo jak inaczej można nazwać gwałt na sparaliżowanej staruszce przez pijanych bojców, która nie była wstanie się ukryć. A tak właśnie relacjonują to mieszkańcy powiatu ostrołęckiego. Wywożenie z naszego kraju dóbr kultury, maszyn przemysłowych, bydła, itp. oraz zachowania względem ludności świadczą, że ich obecność tu nie miała choćby cienia charakteru wyzwoleńczego.
Ilu Rosjan, a ilu Niemców?
Jednak sowietom w 1944 r. razem udało się coś więcej, udało się im osadzić w Polsce władzę złożoną z całkowicie podległych działaczy. Do pomocy niemającym oparcia w społeczeństwie komunistom pozostawiono potężną armię, liczącą niemalże dwukrotnie więcej żołnierzy niż wcześniej mieli tu Niemcy. Pomagali w tworzeniu aparatu represji, systemu propagandy, pacyfikowaniu przeciwników i fałszerstwach wyborczych. Oczywiście stworzono też mit Armii Czerwonej – pogromców faszyzmu i wyzwolicieli Polski; tej samej armii, która w 1939 r. przyczyniła się do naszej wielkiej tragedii. Pobudowano „wyzwolicielom” pomniki i utworzono dla nich cmentarze. I co ciekawsze, choć pozbyliśmy się w końcu Armii Czerwonej, to jej mitu nie. Nie możemy pozbyć się pomników najeźdźców, bo podpisaliśmy umowy, które je chronią. Chichotem historii jest opieka nad grobami naszych „oswobodzicieli”.
Między innymi w Ostrołęce mamy taki cmentarz. Pochowani są na nim też ci, którzy swe pierwsze szlify zdobywali w wojnie 1920 r., którzy wbili nam nóż w plecy w 1939 r., i którzy rabowali i gwałcili także w 1944 r. I niestety nie jestem w stanie uznać tłumaczenia, że wykonywali rozkazy, bo nie wierzę, że mieli rozkaz gwałcić sparaliżowaną staruszkę, albo zabić za butelkę bimbru. Warto może wspomnieć, że patron jednej z ostrołęckich ulic – generał Aleksander Gorbatow – brał udział w wojnie 1920 r. Na ostrołęckim cmentarzu w Wojciechowicach spoczywają żołnierze radzieccy, których szczątki ściągnięto nie tylko z Ostrołęki i okolic, ale też z Kolna, Ostrowi Mazowieckiej i Wysokiego Mazowieckiego. Co ciekawe, pochowano na nim „wyzwolicieli”, którzy zginęli np. w marcu czy w kwietniu 1945 r. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że… frontu od stycznia 1945 r. już tu nie było. W walce z kim ginęli zatem czerwoni „wyzwoliciele” ziemi ostrołęckiej? Czyżby z naszymi żołnierzami, obrońcami suwerenności Polski?
Pobudowano „wyzwolicielom” pomniki i utworzono dla nich cmentarze. I co ciekawsze, choć pozbyliśmy się w końcu Armii Czerwonej, to jej mitu nie. Nie możemy pozbyć się pomników najeźdźców, bo podpisaliśmy umowy, które je chronią.
Bardzo ciekawą sprawą jest też ustalenie, kto tam faktycznie leży. Otóż Rosjanie pochowali tu bez mała 11 tysięcy żołnierzy, ale udało im się podczas prac ekshumacyjnych ustalić dane personalne zaledwie 426 osób. Liczba ta wzrosła w latach późniejszych do ponad dwóch tysięcy, ale to już dzięki pracom ostrołęckich dygnitarzy. Te 11 tysięcy to oczywiście też niewiadoma. Bo dla nich zawsze najważniejsza jest skala, ma być mnogo, żeby można się było wykazać. Oczywiście bez udziału lokalnej społeczności byłoby im ciężko odnaleźć wszystkie miejsca, gdzie znajdowały się ciała, a żeby ją troszkę mocniej zmobilizować, zaczęli płacić za każde zwłoki, co okazało się bardzo skutecznym środkiem uzyskania zainteresowania mieszkańców tą sprawą. W tamtych czasach pieniądz był tym biednym ludziom bardzo potrzebny, ale okazało się, że można jeszcze przy okazji pochować także innych żołnierzy. Nikt nie interesował się zwłokami żołnierzy niemieckich, a gospodarstwa polskich rolników były nimi usiane. Pojawiła się więc możliwość – jako że Polacy mają szacunek dla zmarłego, choćby i wroga – przeniesienia ich zwłok na cmentarz. Robiąc dobry uczynek, przy okazji zarobili parę groszy. Oczywiście ciała nie mogły mieć śladów niemieckich. W ten sposób tak naprawdę ciężko stwierdzić, ilu na cmentarzu w Wojciechowicach leży Rosjan, a ilu Niemców.
Żeby wzmocnić kult nad cmentarzem, sowieci w latach 60. XX w. podarowali nam prochy swoich bohaterek narodowych – Wiery Bielik i Tatiany Makarowej. Z całym szacunkiem dla ich historii i pewnie bohaterskiej śmierci, ale one zginęły za swoją ojczyznę, i myślę, że chciałyby jednak spoczywać w swojej ziemi.
To wszystko świadczy też o podejściu komunistów do szczątków doczesnych – chodzi zwyczajnie o opanowanie do perfekcji sztuki wykorzystania propagandowego wszystkiego, co jest tylko możliwe do wykorzystania. W tym przypadku po śmierci ciało ludzkie nie przedstawia już żadnej wartości, bo przecież nie może wykonać trzystu procent normy, walczyć i służyć systemowi…
Jacek Karczewski, historyk, prezes Stowarzyszenia Historii Ziemi Ostrołęckiej im. kpt. Aleksandra Bednarczyka „Adama”
Artykuł Pana Jacka Karczewskiego powinien tracić do każdej gminy w kraju, jako lektura obowiazkowa dla tych, którzy chcą oczyszczac nasza ziemie z bolszewickich pomnikow.