
We wrześniu nakładem Wydawnictwa Słowa i Myśli ukazał się książka Janusza Szewczaka „Polska, kraj absurdów”. „To taki apel do nas samych. Jeśli będziemy potulnie akceptować te wszystkie głupstwa i nie będziemy przeciwko nim protestować oraz podejmować zorganizowanych działań, to dalej będziemy żyć w dziwnym kraju, w którym Orwell przeplata się z Mrożkiem i Gombrowiczem” – tłumaczy w rozmowie z naszym portalem główny ekonomista SKOK i zarazem autor książki.
Czego powinien oczekiwać czytelnik otwierając „Polskę, kraj absurdów”?
– Na czytelnika czeka coś poważnego, chociaż czasami napisanego ironicznie i śmiesznie. Jednak niejednokrotnie jest to taki śmiech przez łzy. Staram się pokazać w tej książce skalę idiotyzmów, absurdów, głupoty oraz takiej codziennej, biznesowej mitręgi Polaków, którą tworzy władza robiąca wszystko, żeby obrzydzić nam życie w naszym pięknym kraju. Staram się to pokazywać na przykładzie takich zwykłych problemów dnia codziennego. Właściwie na każdym kroku widzimy jakieś idiotyzmy i absurdy, które powodują, że państwo polskie nie wywiązuje się ze swych podstawowych obowiązków wobec obywatela. To jest trochę takie pytanie i odpowiedź zarazem – czy już wszyscy żeśmy zwariowali, czy po prostu przestajemy reagować na skalę tych głupstw i utrudnień dnia codziennego oraz na marnotrawstwo publicznych pieniędzy. Nawet na okładce tej książki jest słynny Dreamliner, który ląduje na niedokończonej autostradzie. To są takie dwie doskonałe ilustracje tego, co ostatnimi laty się w Polsce dzieje. Wyrzucamy pieniądze lekką ręką na idiotyczne przedsięwzięcia, kupujemy sobie jakieś Pendolino, mając jednocześnie świetną fabrykę w Bydgoszczy – polską PESĘ – która sama sprzedaje pociągi do Niemiec. Budujemy stadiony, do których trzeba regularnie dopłacać miliony złotych, żeby je utrzymać. Jest to taki opis naszej smutnej rzeczywistości, gdzie brakuje gospodarza; gdzie ustawiane mamy przetargi na budowę autostrad, które potem kosztują za kilometr – tak jak w przypadku tej słynnej południowej „półobwodnicy” Warszawy, która kończy się tuż przed Ursynowem – 200 mln zł. To jest właśnie dzisiejszy obraz rzeczywistości. „Polska, kraj absurdów” może budzić różne skojarzenia, niemniej jednak taka jest niestety prawda i stąd tak wielu Polaków – zwłaszcza młodych – nie chce żyć w takim kraju, gdzie właściwie każdy krok, czy to do biznesu, czy do poszukiwania pracy, czy do stabilizacji i założenia rodziny, jest nacechowany przepisami, zakazami, utrudnieniami, dyrektywami oraz zwykłą urzędniczą wrogością, którą każdy z nas na co dzień spotyka.
Sam pan mówi, że książka jest napisana przystępnym językiem, prosto i z ironią, ale jednocześnie dotyczy spraw trudnych. Czy o poważnych sprawach nie powinno mówić się poważnie?
– Wydaje się właśnie, iż przeciętny Polak jest tak umęczony tą swoją codziennością i pogonią za przetrwaniem, że nie chce sięgać w ogóle do książek. Polacy właściwie już nic nie czytają, bo wystarczają im jedynie tabloidy, telewizje lub ewentualnie internet. Trudne problemy gospodarcze jakby odsuwamy od siebie, uznając, że i tak nie będziemy mieli na to wpływu. W związku z tym doszedłem do wniosku, że taka uproszczona forma pewnych trudnych zagadnień gospodarczych – długów, deficytów, kreatywnej księgowości uprawianej przez obecnego ministra finansów – wymaga przybliżenia na tyle czytelnikowi, żeby dało się tę książkę w miarę szybko i do końca doczytać, często śmiejąc się jakby z samego siebie, czy z własnego państwa lub jego rządu. To jest być może trochę droga na skróty, niemniej wydaje mi się, że dzisiaj takich wielkich pozycji ekonomicznych nikt nie czyta, poza ich autorami i ewentualnie studentami profesorów, którzy te dzieła tworzą. Forma musi być prosta, przystępna, a jednocześnie interesująca. I takie było założenie, żeby każda gospodyni domowa – czy jak to się mówi, każdy leming – był w stanie doczytać tę książkę do końca.
Jakie trzeba byłoby podjąć kroki, żeby tych absurdów, o których pisze pan w swojej książce, było w Polsce jak najmniej?
– Oczywiście trzeba od razu powiedzieć, że nie ma takiego kraju, w którym nie byłoby jakichś absurdów w sferze życia społecznego i publicznego. Jednak w tych krajach, gdzie te absurdy zostały dostrzeżone i zlokalizowane, władza stara się je eliminować. Tam, gdzie jest gospodarz, tam głupot i wrogich działań wymierzonych w obywatela jest zdecydowanie mniej. U nas, niestety, jest ich coraz więcej i tak się dziwnie dzieje, że zamiast maleć, ich liczba dramatycznie rośnie. Przykładami mogą być służba zdrowia, system mandatów i radarów, urzędnicza mitręga czy sądownictwo. To trzeba zrobić. Na pewno musimy najpierw sami się przełamać i domagać się tego, co nam się należy. Jeśli w konstytucji jest zapisana darmowa służba zdrowia i powszechny do niej dostęp, to nie może być sytuacji, że akceptujemy zapisywanie nas na badanie do specjalisty na 2022 rok. Ja o takich rzeczach właśnie piszę. Trzeba zatrzymać tę ekonomiczną wojnę prowadzoną przez rząd i urzędników naszego państwa z własnym narodem, bo to dzisiaj jest właściwie wojna ekonomiczna na zasadzie „kto kogo”. Myślę, że trzeba zrozumieć skalę zagrożeń jakie są przed nami i przestać wierzyć w te bajki tysiąca i jednej nocy, że już kryzys się w Polsce skończył i jest już po problemie. Trzeba poszukiwać ludzi profesjonalnych i patriotycznie nastawionych, którzy chcieliby być gospodarzem we własnym kraju. Nie może być tak, że akceptujemy tanie państwo, które okazuje się nie tyle państwem tanim, co państwem dziadowskim. Nie możemy akceptować takiej totalnej amatorszczyzny uprawianej przez premiera, ministrów oraz wysokich urzędników samorządowych. Nie możemy godzić się na marnotrawienie naszych pieniędzy i np. budowanie lotniska, z którego żadna linia lotnicza nie chce korzystać. Ta książka to taki apel do nas samych. Jeśli będziemy potulnie akceptować te wszystkie głupstwa i nie będziemy przeciwko nim protestować oraz podejmować zorganizowanych działań, to dalej będziemy żyć w dziwnym kraju, w którym Orwell przeplata się z Mrożkiem i Gombrowiczem. To jest taka szpila, która ma pokazać, jak dużo jest tego złego – i jednocześnie głupiego – od najwyższych szczebli rządowych po najmniejsze struktury, które reprezentują państwo i samorząd w naszym otoczeniu.